Po raz kolejny team twardzieli z III aT wyruszył w Góry Sowie. Opiekunami byli: nasz wychowawca Dariusz Karaszewski i pan Paweł Kazimierski.
Dołączył do nas Oskar z IVc T. Na początku obawialiśmy się czy da radę, bo to informatyk , a w naszej szkole wiadomo jak to jest z informatykami …ale chłopak wszystko ogarniał, a na ściance (tym razem nie szkolnej) zdobył nasze szczere uznanie.
Celem wyprawy była Srebrna Góra. Wcześnie rano wyruszyliśmy ze Świdnicy pociągiem do Bielawy Zachodniej. Stamtąd , ufając informacjom klasowego bielawianina Piotrka, że autobusy miejskie z Bielawy do Leśnego Dworu nie jeżdżą o tej porze, przeszliśmy 4,5 km piechotą.
Po drodze okazało się, że jeżdżą (dziękujemy ci Piotrze) .
Z Leśnego Dworu, gdzie w różne strony Gór Sowich rozchodzą się szlaki, ruszyliśmy ostro pod górę, szlakiem niebieskim w kierunku przełęczy woliborskiej.
Na przełęczy, korzystając ze zrobionego przez leśników miejsca postojowego, urządziliśmy sobie krótki postój.
Dostosowaliśmy się wszyscy do informacji wywieszonej na wiacie i po kwadransie ruszyliśmy na czerwony szlak w kierunku przełęczy srebrnogórskiej. (Jeśli się dobrze przyjrzycie zdjęciu odczytacie komunikat)
Najwyższe partie szlaku spowijała mgła. Na trasie „życie nam umilał” pan Karaszewski robiąc co postój, krótkie pytanka natury przyrodniczo krajoznawczej. Nawet na wycieczce nie „nie wychodzi z niego nauczyciel”.
Po przejściu łącznie ponad 20 km dotarliśmy do Srebrnej Góry i willi Huberus, która miała być naszą bazą przez następne dni.
Po rozpakowaniu i posiłku, czekały nas dwa zadania.
Pierwsze, polegało na tym, aby za pomocą z urządzenia, które wymaga jednoczesnego współdziałania kilku osób (możecie zobaczyć na zdjęciu ), mieliśmy ustawić w pionie kilka drewnianych klocków, a następnie na tych klockach ustawić następne. Zadanie piekielnie trudne, wymagające koordynacji i współpracy. Nam się udało wykonać to zadanie przed czasem. Prowadzący zajęcia pan Bogdan stwierdził, że taka sztuka udaje się niewielu grupom. Byliśmy z siebie dumni, ale chyba najbardziej dumny był nasz wychowawca.
Kolejne zadanie to strzelanie z łuku sportowego. Tę konkurencję wygrał Kamil, ale i tak wszyscy wiemy, że najlepszym łucznikiem jest pan Karaszewski, którego drugie imię to Robin. Niestety zapadające ciemności i brak okularów nie pozwoliły mu się wykazać mistrzostwem.
Dzień zakończyliśmy smaczną obiadokolacją i wspólnym odśpiewaniem Barki, po czym po kąpieli, tym razem już nie wspólnej, udaliśmy się na spoczynek. Przynajmniej tak przekonani byli nasi opiekunowie.
Drugi dzień rozpoczął się zwiedzaniem Twierdzy srebrnogórskiej. Oprowadzał nas osobiście sam komendant twierdzy w historycznym mundurze oficera wojsk pruskich. Opowiadał mnóstwo ciekawych rzeczy o samej twierdzy, okolicznościach jej powstania i, co naszym zdaniem najciekawsze, o życiu codziennym żołnierzy.
Na własne oczy mogliśmy się przekonać jak mieszkali osiemnastowieczni żołnierze, dowiedzieliśmy się jak wyglądała służba wojskowa w tych czasach, co żołnierze jedli, jak byli umundurowani i uzbrojeni.
Szczególne zainteresowanie panów Karaszewskiego i Kaźmierskiego wzbudził system kar stosowanych wobec żołnierzy. Jedną z nich, zwaną ujeżdżaniem osła, pan Darek chciał przenieść do naszej szkoły i wpisać do statutu jako karę regulaminową. Wytłumaczyliśmy grzecznie, że nie ma takiej opcji.
Na czym polegała możecie zobaczyć na zdjęciu.
Po zwiedzaniu udaliśmy się pod nieczynny wiadukt kolejowy o wysokości ponad 30 metrów.
Nasze zadanie było bajecznie łatwe. Należało zjechać samodzielnie na linie z tej wysokości i się nie zabić.
Lubimy takie proste zadania, więc ponownie wykonaliśmy je przed czasem.
Kolejne było już o wiele trudniejsze. Wykorzystując umieszczone wcześniej chwyty wspinaczkowe , należało wspiąć się po płaskiej ścianie na wysokość ponad 20 metrów , dotknąć metalowej kluczki przez którą przechodziła lina asekuracyjna i opuścić się w dół za pomocą specjalnej techniki skoków i odbić. Po raz kolejny wychowawca wysłuchał pochwał dla całej grupy za sprawność z jaką wykonaliśmy to zadanie i dyscyplinę .
Na koniec wyruszyliśmy do pobliskiej jaskini. Tak naprawdę był to podziemny korytarz, jeden z wielu, które pozostały po średniowiecznej kopalni srebra.
Po tak wyczerpującym dniu zjedliśmy obiadokolację, która roznosiła czarująca Nikola.
Podawana była pieczeń. Jak twierdził pan Paweł, pieczeń była z muflona, jednak nie do końca jesteśmy tego pewni.
Szczególnie oczarowani Nikolką wydawali się być pan Kaźmierski i nasz wychowawca.
Tym razem byliśmy tak zmęczeni, że spać poszliśmy bez śpiewania tylko z uroczym dobranoc chłopaki od wychowawcy.
W ostatnim dniu pobytu musieliśmy wyruszyć wcześnie w drogę powrotną, by po pokonaniu niebieskim szlakiem 22 kilometrów, zdążyć na pociąg.
Żałujemy jedynie niezrealizowania ostatniego punktu, gry terenowej, niestety zabrakło czasu.
Tych co nie chcą jeździć tylko do ZOO i nie boją się wyzwań zapraszamy na nasza następną wycieczkę klasową. Możemy zabrać ze sobą 3-4 osoby z innych klas. Oczywiście Oskar masz zapewnione miejsce, jeśli tylko będziesz chciał jeszcze raz z nami jechać.
Na koniec dziękujemy naszemu wychowawcy za organizację i zbijanie kosztów wycieczki i panu Pawłowi Kazimierskiemu, że nie bał się z nami wyruszyć.